Mam ostatnio coraz mniej czasu, żeby gotować. W pracy zaczyna się tzw. gorący okres, po wyjściu z firmy zostaje więc tylko kilka godzin, żeby zająć się prywatnymi sprawami. Prosto po jadę na trening lub spotykam się z bliskimi mi osobami. Po drodze zahaczę o sklep, żeby uzupełnić zapasy w lodówce. Do domu docieram z reguły dość późno - myślę tylko "zmyć makijaż, piżama, spać". Chociaż uwielbiam swoje kuchenne popisy (nie chwaląc się, jestem bardzo dobrą kucharką), w tych godzinach krojenie, mieszanie i przyprawianie brzmią dla mnie jak zaawansowana chemia organiczna dla dwójkowego ucznia gimnazjum. Koniec końców gotuję rzadko, a posiłki na cały dzień szykuję rano, przed wyjściem do pracy. Tak, wstaję baaaardzo wcześnie. ;)
Jestem fanką mądrego i taniego kupowania. Dotyczy to każdej dziedziny życia. Nie oznacza to, że mam węża w kieszeni, ale gdy udaje mi się upolować coś znacznie taniej, zdobyć jakąś zniżkę lub wyszukać ciekawą ofertę na Grouponie, to czuję się jak zdobywczyni ośmiotysięcznika. Przeglądam regularnie m.in. zakładkę, do której wpadają wszystkie newslettery i podglądam, jak tym razem mogę zaoszczędzić. Natrafiam często na oferty kolejnych firm cateringowych specjalizujących się w dietetycznym menu (wyrastają jak grzyby po deszczu!). To był pierwszy powód.
Drugim były ładne, papierowe, obrandowane torby, które codziennie rano widuję na biurku kilku znajomych z pracy. Spryciarze przyjeżdżają do firmy, a tam czeka już na nich jedzenie na cały dzień. Wygodni - nawet nie muszą wnosić tego na nasze piętro, samo do nich przychodzi.
Trzecim - rekomendacja mojej znajomej trenerki. Ostatnio wrzuciła na swój fanpage zdjęcie gotowego pudełka z bardzo obiecująco wyglądającą zawartością. Podała namiar, sprawdziłam i odkryłam promocję na próbny zestaw na jeden dzień. Już nie miałam żadnej wymówki.
Pierwsze pytanie: którą opcję wybrać. Wybrana przeze mnie firma oferuje całkiem ciekawe kombinacje. Każdy zestaw składa się z pięciu zbilansowanych posiłków: śniadania, drugiego śniadania, obiadu, podwieczorku i kolacji. Możemy złożyć zamówienie na diety o określonej kaloryczności: 1200, 1500, 1800 i 2000 kcal. Istnieje również możliwość indywidualnego dopasowania wartości energetycznej posiłku.
Następnie wybieramy rodzaj menu. To tak na prawdę najtrudniejszy etap, bo zakłada pewne ograniczenia. Jeśli źle to rozegramy, to możemy skończyć jedząc coś, na co na dłuższą metę nie mielibyśmy ochoty. Dlatego warto przed ostatecznym kliknięciem poczytać przykładowe menu na cały tydzień i dopytać, czy istnieje możliwość kombinowania zestawów, a więc raz na jakiś czas zamówienia zamiast standardowego jadłospisu podstawowego np. menu wegetariańskiego.
Kolejny element zamówienia: dane zamawiającego, adres dostawy i godzina. Koszt dostawy był już doliczony do zamówienia, więc nie musiałam ponosić żadnych dodatkowych opłat. Niestety godziny niekoniecznie odpowiadały mojej rutynie, ale nie każdy wstaje o 4.30. Przeboleję - wstanę później.
Moje zamówienie: zestaw wegetariański 1500 kcal. Bardzo długo byłam wegetarianką, więc wiem, jak ogromnym wyzwaniem dla mięsożerców jest przyrządzenie dobrego, pełnowartościowego posiłku bezmięsnego. Nie trzeba mieć ogromnej wiedzy kulinarnej, ale wyobraźnię i/lub dobre doświadczenie w wyszukiwaniu przepisów już tak. Dlatego uznałam, że będzie to dobry test.
WAŻNE! Zawsze sprawdź godziny składania zamówień! Zamówienia z dnia na dzień mogą zostać zrealizowane tylko pod warunkiem, że złożymy je do określonej godziny.
link="file" size="medium" ids="/wp-content/uploads/2016/04/20160404_090351_3_bestshot.jpg|II Śniadanie,/wp-content/uploads/2016/04/20160404_122145.jpg|Obiad,/wp-content/uploads/2016/04/20160404_161458.jpg|Podwieczorek"]
To dziś - nie muszę gotować! O matulu, jaka wygoda. Dzień wcześniej byłam w trasie, więc lodówka jest pusta. Nie martwiłam się o to - kolejny plus! Wstaję trochę później, następny. Wyliczyłam wszystko tak, żeby po porannej toalecie powitać dostawcę z moją papierową, obrandowaną torbą. Rano zawsze jestem głodna jak wilk. Ssanie w żołądku w połączeniu z ciekawością wzmagało moje zniecierpliwienie. Pech chciał, że kierowca spóźnił się 45 minut! Po 30 minutach (dostawa planowana jest w przedziale półgodzinnym, na takie opóźnienie była przygotowana) nie byłam już tak podekscytowana. Głodna Paulina to zła Paulina...
Kierowca jednak - na jego szczęście - zadzwonił, żeby przeprosić i powiadomić, że jedzenie już jedzie. Ufff! Uzależnienie powodzenia mojego posiłku od drugiego człowieka jest jedną z trzech największych barier (dwie pozostałe to cena i smak - jestem bardzo wybrednym degustatorem), które powstrzymywały mnie przed podjęciem tej decyzji. A śniadanie to dla mnie świętość. Nie chcę zakładać, że takie wpadki byłyby normą, muszę jednak brać to pod uwagę.
Decyzję o napisaniu tego artykułu podjęłam dopiero w porze drugiego śniadania, więc nie udało mi się udokumentować wszystkich posiłków. W moim zestawie znalazły się następujące dania:
Śniadanie zapowiadało się świetnie. Miałam straszny apetyt na tofu i warzywa. Zastanawiało mnie, jak będzie wyglądać wspomniane pieczywo, gdyż to za każdym razem spora dawka węglowodanów, które musimy "upchnąć" w naszym bilansie makroskłądników i kalorii. Jedzenie wyglądało bardzo ładnie: pudełko było odpowiednio zabezpieczone, dzięki czemu nic się z niego nie wysypało ani nie wylało. Drobinki nie przedostawały się również między komorami. Smak również super. Chleb (dwie kromeczki wielkości pajdek z bagietki) był dość suchy, rozpadał się, ale miał przyjemny, ciekawy smak. Tofu i pasta słonecznikowa również spełniły moje oczekiwania. Rozczarował mnie bukiet warzyw w zestawie dla wegetarian (!) - trudno nazwać nim liść sałaty i kilka plastrów ogórka.
Po posiłku byłam syta, ale nie przejedzona. Pomimo kilku wpadek odzyskałam dobry humor - firma cateringowa wyszła cała z tej bitwy.
Troszkę się nachlapało przy mieszaniu, ale jest ok. Ogólnie, bez szału. Jogurt plus zmiksowane, mrożone truskawki. Nie ma co spodziewać się szału o tej porze roku. Lepsze to jednak niż kupny jogurt z miazgą owocową niewiadomego pochodzenia i dużą ilością cukru.
Wyzwanie nr 2: wsypać płatki do jogurtu. Aż się prosi, żeby przełamać pudełeczko o przesypać część suchą do mokrej (jak w jogurtach). Niestety pojemnik był zbyt sztywny. Nie wiem, jakie płatki trafiły do musli - osobiście uważam, że takie informacje powinny być podawane, chociażby ze względu na zawarte w nich alergeny.
Wiem, to szykowanie kilkuset zestawów nie zajmuje kilkunastu minut, jednak nie zaszkodziłoby spędzić dodatkowych 3 minut na dopisanie na etykiecie dwóch dodatkowych informacji. Najmocniej przepraszam firmy cateringowe, jeśli z braku doświadczenia w przyrządzaniu dań w ilościach hurtowych wyrażam niesprawiedliwy sąd.
Widząc zestaw obiadowy, ujrzałam komizm bilansowania posiłków. Gdy sama wyliczam kaloryczność diety, to napotykam takie trudności, ale jestem nauczona, że minimalne przesunięcie suwaka na plus nie zaszkodzi aż tak bardzo mojej sylwetce. Tutaj jednak firma podpisuje się pod 1500 kcal - składa mi, klientce, obietnicę, że taka jest finalna kaloryczność mojego zestawu. Bezkompromisowe podejście do jej realizacji skutkuje właśnie tym: 3 kawałkami fety i 2,5 kotleta (na zdjęciu pomniejszone o ćwiartkę - musiałam spróbować wegeburgera na zimno).
Smak: rewelacja! Dawno nie jadłam tak dobrze przyprawionego burgera z kaszy jaglanej. Odpowiednio pikantny i delikatny. Po podgrzaniu był jeszcze lepszy. Również warzywa usatysfakcjonowały moje kubki smakowe. Nawet pomimo tych 3 kawałków fety.
Jedyna drobnostka: grzać w pojemniku czy nie? Teoretycznie danie powinno podawać się na ciepło, ale nie miałam pewności, czy tyczy się to również warzyw. Kotleciki podgrzałam osobno w mikrofali i przełożyłam je z powrotem do pojemnika. Mała przeszkoda, muszę jednak rzetelnie punktować swoje spostrzeżenia.
Dietetyczna zmora - chcę coś słodkiego! Obiecałam sobie jednak: żadnych słodyczy. Czego nie robi się jednak dla nauki! ;) W zestawie znajdowało się buraczane brownie. Brzmi słodko. Porcja akurat: dwa małe kawałeczki ciasta, w sam raz do herbatki lub kawki, a na dodatek świeże cząstki pomarańczy. Musiałam długo walczyć, żeby nie zjeść ich z samego rana. Wytrwałam i... niestety zawiodłam się. Koncept był przedni, ale wykonanie pozostawiało dużo do życzenia. Obudziła się moja wewnętrzna kulinarna maruda. Konsystencja do bani! Ciasto było ni to suche, ni gumowe. W niczym nie przypominało brownie. Zawiodłam się także na smaku - spodziewałam się dużo więcej po wspaniałym obiedzie. No cóż, wypieki nie są mocną stroną tej firmy (przypominam o rozpadającym się chlebku do śniadania).
Musicie mi wybaczyć drugą fotowpadkę! Byłam bardzo głodna i zapomniałam udokumentować ostatnie pudełko z zestawu. Zgodnie z zaleceniami dietetycznymi podstawowym makroskładnikiem posiłku wieczornego były węglowodany. Jestem miłośniczką kuchni orientalnej, więc ostatni box był decydującym pchnięciem tego jednodniowego pojedynku. Mogli dużo stracić! Ponownie się wybronili. Sos był odpowiednio ostry (dla przeciętnego śmiertelnika, dla mnie raczej nie za bardzo, ale potrafię dorzucić całą papryczkę chili z pestkami do jednej porcji obiadu). Pozytywnie zaskoczyli mnie ziemniakami. Po pierwsze nie znałam tego gatunku (a jedyny ślad po nim wylądował w koszu), po drugie nie były rozgotowane ani wpół surowe. Doskonale ugotowane ziemniaki z bardzo dobrym sosem i aromatycznie przyprawioną fasolką szparagową.
Wiem, że test nie odpowiada na wiele z nurtujących Was pytań, ale dzięki niemu już wiem, czym będę się kierować, gdy zdecyduję się na wydatek rzędu ok. 1000 zł miesięcznie.
Nie mówię ani tak, ani nie. Catering dietetyczny ma niewątpliwie sporo zalet. Zanim jednak zdecydujesz się na wykupienie abonamentu dobrze przemyśl, czego oczekujesz od swojej diety i jak oferta firmy ma pomóc Ci je zrealizować.