Jola Jasińska walczyła z anoreksją 4 lata. Były to lata walki, porażek, usilnych prób odbicia się od dna. Dziś jest gotowa, żeby opowiedzieć o swoich doświadczeniach. Czekają Was gorzkie słowa, jednak koniec wnosi dużo nadziei. Dziękujemy Joli za odwagę - nie tak łatwo wrócić do tak przykrych momentów i mówić o nich z podniesioną głową. Koniecznie przeczytajcie!
W naszym życiu bywa różnie, każdy ma własne problemy, jednak każdy problem jest tak samo ważny dla nas samych. Zmagamy się z wieloma przeciwnościami losu, lecz najważniejszą zasadą jest to, aby nigdy się nie poddawać, zawalczyć o samego siebie i wygrać życie na nowo.
Gdy miałam 15-17 lat, nie przywiązywałam wagi do tego, czy to, jak wyglądam i jak się ubieram, jest modne. Miałam wielu znajomych, powodzenie, radość z życia i uśmiech na twarzy. Jedynym kompleksem, wywołującym złość i żal, był wygląd, a raczej waga, która - jak uważałam - mogłaby być niższa.
"Ana" pojawiła się w moim życiu w lipcu 2012 roku. Odwiedzała moje myśli co jakiś czas, nie była ze mną codziennie. Podpowiadała, jak trwać w tygodniowej głodówce, nakłaniała mnie do ćwiczeń tak intensywnych, że nie miałam po nich sił zejść z kilku schodów. Nie zgadzała się na 10-15 min ćwiczeń - nakazywała więcej i więcej.
Nie chciałam jej tracić, zgadzałam się na jej zasady. Po niecałym miesiącu z „aną” moja waga zmniejszyła się o 6 kilogramów. Byłam osłabiona, wycieńczona i bez chęci do życia, jednak szczęśliwa. „HURA! Udało się!” - byłam szczęśliwa z powodu zaplanowanej utraty wagi.
Jednak ona wciąż nie odpuszczała. Chciała, żebym jadła jak najmniej; bywały dni, gdy nie dawała mi nic zjeść. Odbierała chęci, smaki - jedzenie było czymś złym, nie było przyjemnością, a katorgą.
Ćwiczenia również stały się częścią mojego życia. Nie było dnia bez aktywności. W końcu osiągnęła objętość kilku godzin dziennie.
"Ana" chciała, żebym chowała jedzenie, abym jej słuchała – poddałam się jej namowom.
Rodzice zaczęli dostrzegać moją utratę wagi. Wówczas próbowali na wiele sposobów przemówić mi do rozsądku, jednak ja byłam z siebie zbyt dumna: no przecież stracić 6 kg i ważyć upragnione 54 kg to wyczyn i powód do dumy! Widząc że dzieje się coś złego, prosili "nie chudnij więcej". Ja ich nie słuchałam, chciałam ważyć jeszcze mniej. Chcąc zdobyć kogoś, trzeba jakoś wyglądać!
Kolejne głupie myśli, choć w pewien sposób usprawiedliwione: może i nie byłam ideałem kobiety z piękną twarzą i modnymi, drogimi ubraniami, nie prezentowałam się perfekcyjnie. Jednak czy tylko takie osoby zasługują na uczucie? Czy jedynie na „olewanie” i wstyd? Tego nie wie nikt do końca, są to jedynie domysły, które uważam za właściwe.
Waga nadal spadała. Przeniosłam się do nowego liceum, więc chciałam wyglądać lepiej, czyt. waga musiała być niższa. "Dzięki" wyrzeczeniom oraz ćwiczeniom wskazówka wagi pokazała 50 kg. „Jest!” – pomyślałam. Gdy mama się dowiedziała o mojej wadze, ponownie prosiła, abym więcej nie chudła. Nastał okres buntu, kłótni, sprzeczek, złego towarzystwa koleżanek. Teraz, gdy o tym pomyślę, nie wiem, jak mogłam się kolegować z takimi osobami. Fałszywe, niczym najgorszy wróg, udając przyjaciółki, jedynie mąciły mi w głowie. Przez zazdrość niektórych z nich musiałam znosić ciągłe docinki.
Przez następny rok waga znów drastycznie spadała. Przed 18. urodzinami po raz pierwszy straciłam przytomność: uderzenie o kant brodzika, ocknięcie i ponowna utrata przytomności. Kazano mi stanąć na wagę. Okazało się że ważę 45 kg! Strach, rozpacz, łzy rodziców. Mama chciała wezwać karetkę, lecz jedynie schorowany tata stanął w mojej obronie: to jemu obiecałam że dam radę sama! Niestety, mijały dni, nie wyciągnęłam wniosków z upadku, brnęłam dalej w sidła „any”. Stan taty pogarszał się - leżał ciągle w łóżku, nie wstawał. Moja waga w krytycznym momencie sięgnęła 37,8 kg. Płacz, tym razem mój. Nie mogłam zrozumieć dlaczego to zrobiłam.
Mój tata zmarł 07.03.2013 roku: szok, smutek, żal wszystkie negatywne uczucia zebrane w jednym.
Przeczytaj również: Skóra i kości, czyli co to jest anoreksja i jak jej zapobiec?
Zmarnowane 120 zł i przepisanie tabletek antydepresyjnych, podwójnej dawki za 6 zł, po której jedynie spałam i nie mogłam dojść do siebie. Przestałam je brać, chodziłam do psychologa.
Pierwsza wizyta? Wybiegłam z płaczem. Psycholog, który pyta, w czym może mi pomóc, po otrzymaniu odpowiedzi "olewa" pacjentkę. Bez uzasadnienia i wysłuchania wypytuje o rzeczy prywatne. Wiem, że musi, lecz trochę wyrozumiałości ze strony wykwalifikowanej osoby względem osoby potrzebującej jest potrzebne. Od pani psycholog nie usłyszałam nic szczególnego, jedynie wymijające wypowiedzi.
Przeniosłam się wtedy do innej pani. Znałam ją z czasów dzieciństwa, wydawała mi się bardzo pogodna i pomocna. Owszem, rozmowy w pewnym sensie pomogły, jednak nie do końca chciałam, żeby aby „ana” odeszła.
Kolejny rok mojego życia był okropny. Wiele złego z mojej strony względem mamy, sprawiałam jej same przykrości, nie myśląc, co ona tak naprawdę przeżywa. Traktowałam ją jak wroga. W tym okresie waga wahała się w granicach 43-46 kg. Nawet suplementy i pieniądze wyrzucone „w błoto” nie były w stanie mi pomóc.
Pewnego dnia, będąc w związku z mężczyzną, którego pokochałam naprawdę, obiecałam przed jego miesięcznym wjazdem, że dam radę. Moja waga po miesiącu podniosła się do 49 kg. Dzięki pomocy jego i mamy. Mimo spadków wagi, wahań nastrojów, oni pozostali i mnie wspierali. Nie to co reszta rodziny spisująca mnie na straty - „pomocną dłonią” skreślała moje życie, mówiąc że trafię tam, gdzie mój tata. Owszem, byłam na skraju życia i śmierci jednak wygrałam życie - kolejne, nowe życie.
Wiem, że wiele osób może powiedzieć „mnie to nie spotka”. Ja również to mówiłam, oglądając programy o anorektyczkach. A jednak - sama nią zostałam. Anoreksja będzie ze mną do końca życia, jest uśpiona. "Niepielęgnowana" zanika, lecz każdy moment może być tym momentem, w którym wybudzi się ze swojego letargu. Tego nie chcę.
Zdroworozsądkowe podejście do utraty wagi, z pomocą zdrowego odżywiania i mądrze zaplanowanej aktywności fizycznej to jedyny sposób. Nie wyrzekanie się pożywienia, które jest nam potrzebne do życia. Nie głodówki, które jedynie pustoszą nasz organizm i małymi krokami przybliżają nas do jego destrukcji. Twój organizm jest Twoim dzieckiem: traktuj go tak, jak matka ukochaną pociechę. Gdy widzisz, że dzieje się z Tobą coś złego, zawołaj o pomoc! Prośba nic nie kosztuje, a znaczy wiele. Bliscy są Twoją ostoją, będą Cię wspierać, pomogą.
Nigdy nie staraj zmienić się dla kogoś. To największy błąd, jaki możemy popełnić. Jeśli ktoś Cię pokocha, to za to, jaka jesteś. Zaakceptuje Twoje wady i zalety, mankamenty urody i charakteru. Nie będzie na siłę chciał Cię odmienić.
Ufaj bliskim - oni nigdy Cię nie zawiodą. Fałszywi znajomi, udając najlepszych przyjaciół, będą chcieli Cię zgnębić, a gdy zyskają to, co zaplanowali, odejdą.
Nie mów komuś „jesteś gruba”, „byłaś gruba i brzydka”, bo nigdy nie wiesz, co zrobi osoba, która usłyszy od Ciebie takie słowa. Nie wybieramy urody, tego ile mamy pieniędzy, tego z jakiej rodziny jesteśmy. Szanuj, a będziesz szanowany. Pamiętaj, słowa wypowiedziane raz, zostają do końca życia. Utracone zdrowie, nie będzie w pełni odzyskane.
Anoreksja jest wrogiem, złym wrogiem znajdującym się w psychice. Ona włada ciałem i psychiką. Nakazuje, rozkazuje, żąda. Niszczy nerki, wątrobę, serce, włosy, paznokcie, cerę... Mogłabym wymieniać jeszcze wiele części ciała. Jednak to, co jest najważniejsze, to relacje rodzinne, które potrafi doprowadzić do ruiny.
Na koniec dodatkowo chciałabym tu podziękować z całego serca bliskim, jak i przeprosić za całe zło, które spotkało z mojej strony rodziców. Mimo że taty już z nami nie ma, została mama, która wierzy we mnie i jest ze mną bez względu na wszystko. Dali mi życie, ja go nie zmarnuję. Teraz jestem szczęśliwą dwudziestolatką po szkole opiekuna medycznego, od 2 lat w związku. Przetrwał wiele i chciałabym, aby trwał jak najdłużej. Mam przyjaciółkę - mamę - na której polegam bezgranicznie. Stare znajomości poszły w zapomnienie, nie były warte moich starań i najmniejszej uwagi.